niedziela, 28 lipca 2013

Sowy i kot, czyli szyjemy!

Czasami człowiek musi, inaczej się udusi - głosi znany utwór muzyczny:). W moim rodzinnym domu wyznawało się zasadę - jak najwięcej rób sama, wtedy zaoszczędzisz, a i satysfakcja z własnoręcznie wykonanej pracy pozostanie. Stąd też nikomu nie przyszłoby do głowy zamawiać malarzy do malowania ścian czy oddawać spodnie do podłożenia do krawcowej. Myślę, że byłby to dyshonor i wstyd...
Maszyna do szycia w domu była od zawsze. Pierwszy - łucznik, napędzany pedałem, z szafką, ślubny prezent mojej mamy. Szył tylko ściegiem prostym. Nie można było nim obrzucić brzegu tkaniny, dlatego szyłyśmy szwem krytym (chyba tak to się nazywa), albo obrzucałyśmy ręcznie.Do dziś lubię szyć. Pamiętam, kiedyś zrobiłam szytą świąteczną dekorację do klasy - Mikołaj, choinki, prezenty.... Wyglądała ekstra i służyła, w różnych aranżacjach, przez kilka lat. W sumie to nie wiem, co się z nią stało, pewnie powędrowała do kogoś i zalega w czeluściach szafki.
Mam ostatnio parcie na szycie maskotek. Zaczęło się od sowy - poduszki i poszło dalej. Oto efekt pracy w ostatnich dniach. Zdjęcia z telefonu, więc bardzo średniej jakości.
Tak się prezentuje cała trójka.
Sowa

Sowa nr 2. Musze coś jeszcze wymyślić z oczami, bo wygląda na ślepą sowę:)

Kot. Tak naprawdę sowa, ale ostatecznie przerobiona na kota:). Baardzo grubego kota.

Planowałam też uszycie samochodu dla siostrzeńca, z czerwonego pluszu (takiego, jak sowa nr1), ale... kompletna porażka. Samochód wyszedł nieforemny, puścił na szwie i nie nadaje się do niczego. Schowałam go, może się przyda jako materiał do następnych maskotek:)

1 komentarz:

  1. Polecam wypełnienie do maskotek http://www.wloknopoliestrowe.pl/kontakt/

    OdpowiedzUsuń