Piątek, druga w nocy.
Wróciliśmy z dwutygodniowych wczasów i, mimo późnej pory,
wywaliliśmy wszystko z podręcznego plecaczka poj. 40l. Były tam mokre gacie i
ręczniki (po basenach w Tatralandii) i kwitły już drugi dzień – mieliśmy poważne
obawy, że rano obudzą nas, same wychodząc z bagażu. Wstawiłam pierwszą pralkę.
Piątek, około południa.
Wysypaliśmy zawartość dwóch walizek na środek pokoju,
wyłuskaliśmy pamiątkowe suweniry, prezenty dla rodziny, jakieś resztki
produktów spożywczych, książki i inne takie- nie do prania. Pozostałą górę
łachów posortowałam kolorami, kategoriami, sposobami prania, budując malowniczy
obraz Tatr w miniaturze. Z kilkoma szczytami o różnej wysokości, żeby było
bardziej wiarygodnie.
Piątek, wieczorem.
Piorę.
Piątek, dwudziesta druga.
Przerywam pranie, żeby wstawić zmywarkę. (Mamy w domu stare
przewody elektryczne, więc można włączyć albo pralkę, albo zmywarkę.). Liczba
szczytów Tatr nieco zmalała.
Sobota.
Piorę od szóstej rano. Około południa wywieszam ostatnie
pranie i jadę do rodziców po psa.
Sobota, po południu.
Pies w drodze powrotnej obhaftował koc – pokrowiec na tylnym
siedzeniu. Na szczęście nieprzemakający. Ozdobił pięknym pawiem także ręcznik,
który mu położyłam na kocu „jakby co”. Wstawiam następne pranie.
Niedziela
W koszu pojawiły się nowe ciuchy do prania. Wstawiam pralkę,
zbieram suche pranie, składam, sortuję, układam w szafie.
Poniedziałek
W tajemniczy sposób kosz zapełnił się do połowy. Mam dość
prania. Zarządzam dwa rozwiązania:
a) do końca tygodnia chodzimy tylko w majtkach (jest
ciepło), można też bez, uważając, by nie gorszyć sąsiadów;
b) do końca tygodnia nosimy jeden zestaw ciuchów.
A krasnoludkom, które dokładają brudy do łazienkowego kosza,
mówię stanowcze nie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz