poniedziałek, 9 września 2013

O wyrównywaniu szans, czyli szkolne pitu pitu.



Kiedy, w zamierzchłych czasach, powstawały gimnazja, mądrzy teoretycy w wiadomym ministerstwie z dumą oznajmiali: Nic to, że dzieci będą wożone do szkół po kilka – kilkanaście kilometrów. Ważne, że będą uczyć się w dużych, dobrze wyposażonych szkołach, wyrównają braki, będą mieć lepsze szanse na dostanie się do dobrych szkół! Co my, nauczyciele wiejskich szkół, odczytywaliśmy tak: Wy, wieśniaki, niczego nie potraficie dzieci nauczyć, rośnie kolejne pokolenie tępych wieśniaków. My, tam w mieście, pokażemy im, co znaczy nauka! Wyrównamy braki, wykształcimy, że ho! No i wkurzaliśmy się na te zmiany niezmiernie, wiedząc, że szkoła w miejscu zamieszkania jest dużo lepszym rozwiązaniem. Ale co my tam wiemy….
I oto rzeczywistość pewnej niewielkiej gminy. Jedno gimnazjum, połączone ze szkołą podstawową. Teoretycznie szkoły są rozdzielone – na jednym piętrze podstawówka, na drugim gimnazjum. Teoretycznie, bo uczniowie obu szkół spotykają się w sklepiku szkolnym, w szatni, w bibliotece, na stołówce, na podwórku, na boisku….
W pobliżu są dwie podstawówki, których uczniowie trafiają do tego gimnazjum. Do klas, gdzie większość stanowią absolwenci miejscowej podstawówki. Pewni siebie, bo na swoich śmieciach, szybko starają się pokazać „wieśniakom”, kto tu rządzi i jakie zwyczaje panują w miejskiej szkole. Dzieciaki, które dotychczas uczyły się w małej szkółce, znały swoich nauczycieli także z prywatnego podwórka, zżyły się z kolegami, a szkołę odwiedzały popołudniami w celach rekreacyjno – rozrywkowych, nagle zostają wrzucone w obcy świat (często w zupełnie przypadkowych konfiguracjach, znam przypadki, gdzie do „miejskiej” klasy dopisano 2-3 dojeżdżających) i muszą albo położyć uszy po sobie i akceptować zastany porządek, albo walczyć o swoje miejsce w stadzie. Gimnazjalni pierwszoklasiści, stworzenia w trudnym wieku dojrzewania…… Nie jest łatwo.
No, ale wyrównywanie szans…. No właśnie. Owo słynne wyrównywanie miało się odbywać po lekcjach, na zajęciach dodatkowych. Tyle tylko, że…. autobus szkolny odjeżdża po zajęciach obowiązkowych, więc de facto dojeżdżający nie mogą w nich uczestniczyć, bo nie mają czym wrócić do domu. Owszem, zdarza się, że np. zajęcia wyrównawcze czy  korekcyjne są na ostatnich lekcjach, i, jeśli gimnazjalista na farta (i dobry plan), to się załapie. Ale popołudniowe zajęcia sportowe czy koło taneczne- to już nie dla niego. Bo nie ma czym wrócić. Owszem, są tacy rodzice, którzy przyjadą po południu i zabiorą dziecko po zajęciach. Ale nie łudźmy się…. Nie są to rodzice tych dzieci, które najbardziej potrzebują wsparcia.
I tak koło się zamyka…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz