Kiedy, w zamierzchłych czasach, powstawały gimnazja, mądrzy
teoretycy w wiadomym ministerstwie z dumą oznajmiali: Nic to, że dzieci będą
wożone do szkół po kilka – kilkanaście kilometrów. Ważne, że będą uczyć się w
dużych, dobrze wyposażonych szkołach, wyrównają braki, będą mieć lepsze szanse
na dostanie się do dobrych szkół! Co my, nauczyciele wiejskich szkół,
odczytywaliśmy tak: Wy, wieśniaki, niczego nie potraficie dzieci nauczyć,
rośnie kolejne pokolenie tępych wieśniaków. My, tam w mieście, pokażemy im, co
znaczy nauka! Wyrównamy braki, wykształcimy, że ho! No i wkurzaliśmy się na te
zmiany niezmiernie, wiedząc, że szkoła w miejscu zamieszkania jest dużo lepszym
rozwiązaniem. Ale co my tam wiemy….
I oto rzeczywistość pewnej niewielkiej gminy. Jedno
gimnazjum, połączone ze szkołą podstawową. Teoretycznie szkoły są rozdzielone –
na jednym piętrze podstawówka, na drugim gimnazjum. Teoretycznie, bo uczniowie
obu szkół spotykają się w sklepiku szkolnym, w szatni, w bibliotece, na
stołówce, na podwórku, na boisku….
W pobliżu są dwie podstawówki, których uczniowie trafiają do
tego gimnazjum. Do klas, gdzie większość stanowią absolwenci miejscowej
podstawówki. Pewni siebie, bo na swoich śmieciach, szybko starają się pokazać
„wieśniakom”, kto tu rządzi i jakie zwyczaje panują w miejskiej szkole.
Dzieciaki, które dotychczas uczyły się w małej szkółce, znały swoich
nauczycieli także z prywatnego podwórka, zżyły się z kolegami, a szkołę
odwiedzały popołudniami w celach rekreacyjno – rozrywkowych, nagle zostają
wrzucone w obcy świat (często w zupełnie przypadkowych konfiguracjach, znam
przypadki, gdzie do „miejskiej” klasy dopisano 2-3 dojeżdżających) i muszą albo
położyć uszy po sobie i akceptować zastany porządek, albo walczyć o swoje
miejsce w stadzie. Gimnazjalni pierwszoklasiści, stworzenia w trudnym wieku
dojrzewania…… Nie jest łatwo.
No, ale wyrównywanie szans…. No właśnie. Owo słynne
wyrównywanie miało się odbywać po lekcjach, na zajęciach dodatkowych. Tyle tylko,
że…. autobus szkolny odjeżdża po zajęciach obowiązkowych, więc de facto
dojeżdżający nie mogą w nich uczestniczyć, bo nie mają czym wrócić do domu. Owszem,
zdarza się, że np. zajęcia wyrównawcze czy
korekcyjne są na ostatnich lekcjach, i, jeśli gimnazjalista na farta (i
dobry plan), to się załapie. Ale popołudniowe zajęcia sportowe czy koło
taneczne- to już nie dla niego. Bo nie ma czym wrócić. Owszem, są tacy rodzice,
którzy przyjadą po południu i zabiorą dziecko po zajęciach. Ale nie łudźmy się….
Nie są to rodzice tych dzieci, które najbardziej potrzebują wsparcia.
I tak koło się zamyka…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz