Wkoło mojej wsi kręci się 70 rajd Polski, więc dzisiejszy dzień upływa mi pod znakiem ryku silnika. Ani mnie to specjalnie ziębi, ani grzeje, rajd jest co roku, człowiek się przyzwyczaił. Zwierzaki zamknięte, czasem wyjrzę, kto jedzie, ale bez zbytniej ekscytacji.
Poza tym zachorował mi pies. Od dwóch dni jest osowiały, dużo śpi, praktycznie nie je. Wczoraj byłam u weta, zaordynował zastrzyki, kazał przyjechać dziś po 10 na kolejne. Pomyślałam sobie, że może być mały problem (rajd!), no, ale jakoś, powoli, się przedrę.
Jedziemy. DK 16 zatłoczona, ale nie jest źle. Pies się wierci, mimo przypięcia smyczą do pasów. Docieramy do miasta, dostaje zastrzyk, wracamy. Uuuuuuu, jest ciekawie - cała rajdowa czołówka jedzie z naprzeciwka, między nimi tłumy kibiców. Pas zapchany, co chwila jakiś kozak wyskakuje na nasz, (po co? Żeby wyprzedzić jedno auto w korku?) trzeba uważać. Jedziemy dalej ie nagle.... na poboczu drogi Kubica z Baranem zmieniają koła. Tak, tak, na podjeździe do budującego się domu, tuż przy drodze. Nic dziwnego, że wszyscy porzucili swoje auta tak, jak stali i fotografują gwiazdę :)
No cóż, wykorzystałam okazję... Zjazd na boczną drogę, telefon w dłoń.... Mam kilka fotek:)
Update:
Tekst pisałam wczoraj, około 15. Wieczorem Kubica urwał koło i dziś rano wycofał się z rajdu. Mimo, że samochód naprawiono. No cóż - pewnie to efekt chlodnej kalkulacji całego teamu. Wiem, że nie był zadowolony z warunków na trasie rajdu, że parę razy ściął się z dyrektorem rajdu. Odnoszę wrażenie, że nie miał ochoty na udział w zmaganiach i urwane koło było dobrym pretekstem.
Wiem też, że, aby go obejrzeć, przyjechały tysiące ludzi.Przebranych w koszulki z jego nazwiskiem, z flagami z dopingującymi napisami. I - moim zdaniem - tym razem zwyczajnie miał w nosie kibiców. I zawiódł ich oczekiwania.
Pamiętam takie rajdy, kiedy Hołowczyc - który też często się rozbijał, coś urywał, coś mu się psuło - jechał tylko dla satysfakcji kibiców i własnej przyjemności, bo nie miał już szans na zajęcie dobrego miejsca. Ale w czasach "przedkubicowych" to on był najpopularniejszym kierowcą. I czuł się zobowiązany.
Marka kierowcy rajdowego, zresztą każdego sportowca, to nie tylko osiągane wyniki. To także popularność i sympatia kibiców. Warto o tym pamiętać
.
niedziela, 15 września 2013
piątek, 13 września 2013
Z życia nauczyciela
Wychodzisz z pokoju nauczycielskiego. Zza zakrętu wpada na ciebie - z impetem- sześcioletni pierwszak. Odbija się od twoich nóg, klapie na zadek, podnosi łepek, patrzy z wyrzutem i mówi:
AŁA!
Śmiejesz się jeszcze pół godziny później :)
AŁA!
Śmiejesz się jeszcze pół godziny później :)
poniedziałek, 9 września 2013
O wyrównywaniu szans, czyli szkolne pitu pitu.
Kiedy, w zamierzchłych czasach, powstawały gimnazja, mądrzy
teoretycy w wiadomym ministerstwie z dumą oznajmiali: Nic to, że dzieci będą
wożone do szkół po kilka – kilkanaście kilometrów. Ważne, że będą uczyć się w
dużych, dobrze wyposażonych szkołach, wyrównają braki, będą mieć lepsze szanse
na dostanie się do dobrych szkół! Co my, nauczyciele wiejskich szkół,
odczytywaliśmy tak: Wy, wieśniaki, niczego nie potraficie dzieci nauczyć,
rośnie kolejne pokolenie tępych wieśniaków. My, tam w mieście, pokażemy im, co
znaczy nauka! Wyrównamy braki, wykształcimy, że ho! No i wkurzaliśmy się na te
zmiany niezmiernie, wiedząc, że szkoła w miejscu zamieszkania jest dużo lepszym
rozwiązaniem. Ale co my tam wiemy….
I oto rzeczywistość pewnej niewielkiej gminy. Jedno
gimnazjum, połączone ze szkołą podstawową. Teoretycznie szkoły są rozdzielone –
na jednym piętrze podstawówka, na drugim gimnazjum. Teoretycznie, bo uczniowie
obu szkół spotykają się w sklepiku szkolnym, w szatni, w bibliotece, na
stołówce, na podwórku, na boisku….
W pobliżu są dwie podstawówki, których uczniowie trafiają do
tego gimnazjum. Do klas, gdzie większość stanowią absolwenci miejscowej
podstawówki. Pewni siebie, bo na swoich śmieciach, szybko starają się pokazać
„wieśniakom”, kto tu rządzi i jakie zwyczaje panują w miejskiej szkole.
Dzieciaki, które dotychczas uczyły się w małej szkółce, znały swoich
nauczycieli także z prywatnego podwórka, zżyły się z kolegami, a szkołę
odwiedzały popołudniami w celach rekreacyjno – rozrywkowych, nagle zostają
wrzucone w obcy świat (często w zupełnie przypadkowych konfiguracjach, znam
przypadki, gdzie do „miejskiej” klasy dopisano 2-3 dojeżdżających) i muszą albo
położyć uszy po sobie i akceptować zastany porządek, albo walczyć o swoje
miejsce w stadzie. Gimnazjalni pierwszoklasiści, stworzenia w trudnym wieku
dojrzewania…… Nie jest łatwo.
No, ale wyrównywanie szans…. No właśnie. Owo słynne
wyrównywanie miało się odbywać po lekcjach, na zajęciach dodatkowych. Tyle tylko,
że…. autobus szkolny odjeżdża po zajęciach obowiązkowych, więc de facto
dojeżdżający nie mogą w nich uczestniczyć, bo nie mają czym wrócić do domu. Owszem,
zdarza się, że np. zajęcia wyrównawcze czy
korekcyjne są na ostatnich lekcjach, i, jeśli gimnazjalista na farta (i
dobry plan), to się załapie. Ale popołudniowe zajęcia sportowe czy koło
taneczne- to już nie dla niego. Bo nie ma czym wrócić. Owszem, są tacy rodzice,
którzy przyjadą po południu i zabiorą dziecko po zajęciach. Ale nie łudźmy się….
Nie są to rodzice tych dzieci, które najbardziej potrzebują wsparcia.
I tak koło się zamyka…
wtorek, 3 września 2013
O sześciolatkach w szkole i innych kwestiach początkoworocznych.
Okrutnie drażni mnie reklama w
TV, zachęcająca rodziców do wysłania swoich sześcioletnich pociech do pierwszej
klasy. No nie jestem zwolenniczką i już. I nie przekonają mnie żadne górnolotne
slogany. Sprawę oglądam z praktycznego punktu widzenia, z perspektywy mojej
wiejskiej szkółki i wygląda to tak:
Do zerówki przychodzi Jaś. Jaś
nigdy nie chodził do przedszkola (najbliższe jest 10 km od nas), a w domu…. No cóż,
w domu zwykle był puszczany samopas, grasował sobie po podwórku w stadzie
podobnych mu Jasiów – jeśli wychował się w popegeerowskim bloku – lub samotnie
peregrynował po zakamarkach podwórza, jeśli mieszkał gdzieś indziej. Nikt nie
wymagał od niego rysowania, poprawnego mówienia, klejenia, cięcia itp., słowem –
jego zdolności manualne, doskonalenie mowy obchodziły familię tyle, co kot
sąsiada. Mało tego, miłość do kredek, farbek i nożyczek gaszono w zarodku –
wszak te zajęcia mocno brudzące są, a miejscowe mamy na brudzenie bez powodu starannie
wysprzątanego domu nie pozwalają. Za to można pooglądać telewizję lub pograć na
komputerze, jako, że te czynności absorbują dziecko, ale nie wywołują skutków
ubocznych w postaci zanieczyszczenia lokalu mieszkalnego.
No i Jaś trafia do zerówki. Wychowane
na wsi dziecko nie zna ani nazw ptaszków (Bocian? Wróbel? A co to?), ani
roślin. Dni tygodnia, miesięcy, prostego wierszyka…. Zasad zachowania przy
stole, w skrajnych wypadkach jedzenia łyżką czy widelcem. Nie załatwi się sam,
nie podciągnie spodni…. Można tak wymieniać i wymieniać. Nie umie wiązać butów,
pani prosi, żeby w domu poćwiczyć wiązanie? Eeee tam, kupujemy buty na rzepy i
po problemie! W domu ma ćwiczyć rękę, rysując po śladzie? Eeee tam, zrobimy za niego,
co się dzieciak będzie męczył!
I można by tak gadać i gadać….. Powiem
krótko – nie da się w ciągu roku nadrobić braku kilku lat braku przedszkola,
braku zainteresowania rodziców, braku wychowania, braku wprowadzenia zasad…. Dwa
lata chodzenia do zerówki trochę uspołeczniają malucha. Jednych bardziej,
innych mniej.
Oczywiście, nie same Jasie do nas
trafiają. Ale większość ….
Jeżeli sześciolatek trafia do
pierwszej klasy, w której duża część dzieci jest od niego starsza, często
pojawiają się problemy. Na przykładzie syna koleżanki – intelektualnie dawał
radę, emocjonalnie – już nie. Buntował się przeciwko czytaniu, pisaniu literek,
prace plastyczne robił „na odwal”…. Zdarzało się bieganie po klasie w trakcie
zajęć czy „odpływanie” w marzenia…. Koleżanka – matka poważnie zastanawiała
się, czy nie zostawić go na drugi rok w pierwszej klasie. Mały „poczuł bluesa”
dopiero w kwietniu, zaczął z chęcią czytać, pisać, nauka zaczęła sprawiać mu
przyjemność…. Ale jeszcze w trzeciej klasie widać różnicę pomiędzy dziećmi,
które poszły do szkoły jako sześcio – i siedmiolatki.
Reasumując – sześciolatki do
szkoły? Tak, jeśli chodziły do przedszkola, są ciekawe świata i nauki. W innym
wypadku – zerówka razy dwa nie jest zła. Pomaga się dostosować.
Wieści z frontu:
Kolega wfmen odzywa się tylko
służbowo. Nadal uważa, że go skrzywdziłam i się czepiam. Biedaczek…
Koleżanka – partnerka mojego eks
przemyka korytarzem i czeka, aż się zemszczę za bycie z eks. No to sobie
poczeka….
Nieznani sprawcy (czyli druga
gimnazjum) połamali ławkę przed szkołą. Jak? Nie wiem.
Humor szkolny:
Pierwsza lekcja w klasie
czwartej. Dzieciaki ozdabiają pierwszą stronę w zeszycie – według własnego
pomysłu. Cisza, nagle odzywa się Marcel:
- Proszę pani, a była pani w
sobotę na dożynkach?
- Nie- odpowiada zaskoczona
polonistka. – A dlaczego pytasz?
- Bo mój tata był i tak się napił
piwa, że nie mógł stać na nogach i bełkotał!
Nieco zaskoczona nauczycielka tłumaczy:
- Wiesz, Marcelku, ja zawsze
tłumaczę swoim dzieciom, że nie należy opowiadać obcym, co się dzieje w naszym
domu, bo to są nasze prywatne sprawy, sprawy rodzinne….
Na to Marcel:
- Proszę pani, ale przecież
mówię, że to nie było w domu, tylko na dożynkach!
Kurtyna
PS. Wczoraj, w PIERWSZYM DNIU
SZKOŁY, spóźnił się autobus. Kierowca zaspał. Miłe perspektywy na rok szkolny
;)
Subskrybuj:
Posty (Atom)