Mąż wstaje po czwartej, czasem wpół
do piątej. Cichutko, by nie obudzić domowników, idzie do łazienki,
wstawia wodę na herbatę i ubiera się do pracy. Zimą cieplej, w
kalesony, spodnie dresowe, wreszcie robocze, nakłada podkoszulek,
koszulki, ze dwa swetry. Latem lżej, robocze spodnie, jakaś koszula
"robocza" kupiona w lumpeksie, podkoszulek, żeby nie
spaliło pleców przy pracy na dworze. Wszystko to całą noc leżało
złożone na taborecie w przedpokoju, tak, jak je poskładał dzień wcześniej, rozbierając się po pracy. Ubranie robocze zmienia się
raz- dwa razy w tygodniu. Częściej zmienia się bieliznę i
skarpetki.
Gwiżdże czajnik. Nad uchem słyszysz
ciche "Zrobisz mi kanapki"? Wstajesz. Jest przed piątą i
właśnie zaczyna się twój dzień. Mogłabyś mu zrobić kanapki dzień wcześniej, ba, wiele kobiet spojrzałoby na ciebie z wyrzutem,
że w dobie równouprawnienia sam mógłby sobie zrobić kanapki. Te
kanapki to jednak tylko pretekst. Te pół godziny, czterdzieści
minut to czas na spokojną, poranną rozmowę z jeszcze przytomnym
mężem. - Jadę dziś na zakupy do miasta, coś potrzebujesz? - Kup
nożyki do golenia i piankę, już mi się kończą. Dowód od
samochodu jest na komodzie. - Jasiu znów narozrabiał w szkole, no
taki niedobry jest, mówię ci, nie mam na niego siły. - Dobra,
wrócę, to z nim pogadam. - Może w niedzielę pojedziemy do moich
rodziców, festyn u nich jest. - Dobra, pomyślimy, zobaczymy jaka
będzie pogoda - toczysz co rano dialogi o codzienności. Wyrywasz
męża tylko dla siebie chociaż na parę minut.
Jest piąta trzydzieści. Pod bloki na
osiedlu zajeżdża autobus albo bus. Nazywają go "obozem
pracy". To własność jednego z największych przedsiębiorców
budowlanych w okolicy. Mąż zabiera plecak z jedzeniem, termosem i
wychodzi, wyglądasz przez okno. Z każdego bloku, jak mrówki, wychodzą ludzie, zbierają się w grupki po dwóch – trzech i znikają we wnętrzu pojazdu. Jadą do punktu zbiorczego – 15 km
dalej. Tam przesiadają się na kolejne trasy. Jeżeli twój mąż ma
szczęście, czeka go jeszcze jakieś pół godziny drogi na budowę.
Jeżeli nie, będzie jechał jeszcze długo, nawet dwie godziny. Czas
dojazdu nie wlicza się do czasu pracy.
Masz czas do siódmej. Wtedy obudzisz
dziecko,wyprawisz do szkoły, pojedziesz do pracy – o ile pracę
masz. Jest jeszcze dużo czasu. Nie chcesz hałasować, wiec
postanawiasz pójść na plotki do mamy, teściowej czy sąsiadki. One
też już nie śpią – każda zrobiła kanapki mężowi, synowi,
wnukowi... Życie na twoim osiedlu zaczyna się przed szóstą.
Oficjalnie twój mąż pracę zaczyna o
siódmej. Różnie to jednak bywa. Powinien pracować osiem godzin,
ale ma płacone od godziny, poza tym czasem trzeba nadgonić,
przyspieszyć, zmieścić się w terminie... Czas pracy jest więc
umowny, czyli "tyle, ile trzeba". W trakcie ma ze dwie
przerwy na posiłek. Zjada to, co przyniósł z domu, chyba, że jest
zima – wtedy zwykle dostaje jeszcze "posiłek regeneracyjny", zwykle zupę zamówioną gdzieś w okolicznym barze. Dobre i to. Jeśli
pracuje wewnątrz budynku, to ma przynajmniej znośne warunki – nie
kapie na głowę, nie pali słońce, nie smaga wiatr. Jeżeli jest na
zewnątrz – ma przechlapane.
Na bazę zjeżdżają o osiemnastej.
Tam znów busowo – autobusowe roszady, każdy wsiada w swój i
około 18.30 wysiada przed blokiem. Brudny, umorusany, nierzadko w
pyle, niczym czort. Ostrożnie zdejmuje robocze ciuchy i układa na
taborecie. Będą na jutro. Myje się, zjada obiad, zasiada przed
telewizorem i podrzemuje. Trochę rozmawia z synem, trochę z tobą.
Jest piekielnie zmęczony po całym dniu. Po dwudziestej kładziecie
się spać, zresztą robi tak większa część pracowników firmy, bo
trzeba wstać o świcie.
I tak codziennie. W sobotę też, ale
sobota to dzień wyjątkowy, bo praca kończy się o czternastej.
Jest więc szansa, że w domu będą nawet koło piętnastej,
szesnastej. Macie cały wieczór dla siebie. Mąż wraca, latem idzie
na działkę, zimą usiłuje coś zrobić, naprawić w domu, pobawić
się z dzieckiem. Czasem zrobicie towarzyskiego grilla z sąsiadami,
odprężycie się, pożartujecie...
Dzień za dniem, tydzień za tygodniem.
Przez palce przecieka dorastanie dzieci,starzenie rodziców, żony,
siebie samego, wydarzenia we wsi. Tylko czasem ze zdziwieniem unosi
brwi, słysząc, że dziadek Malinowski nie żyje od miesiąca, a
córka koleżanki skończyła szkołę i wychodzi za mąż. Ze
zdziwieniem konstatuje, że znów coś go ominęło, że uciekła
kolejna dekada życia...
Ty już dawno nauczyłaś się żyć "z
mężem – ale bez męża" – sama robisz zakupy, sama wozisz
dziecko do lekarza, pomagasz teściom, rozwiązujesz sprawy dzieci,
chodzisz na wywiadówki...
Ludzie myślą, że żyjesz w luksusie.
Twój mąż przecież tak dobrze zarabia, tyle pracuje... Yhy.
Oficjalnie pracuje za najniższą krajową. Resztę dostaje pod
stołem. Wszystkie wypłaty są w gotówce, więc sprawę załatwia
się w białych rękawiczkach. Gorzej, jak ma wypadek, jest na
zwolnieniu, bo wówczas świadczenie ma naliczane od oficjalnej
pensji... No, ale dzięki takim operacjom firma w cuglach wygrywa
kolejne przetargi na roboty budowlane.
Jak pracownicy nazywają swoją firmę?
Obóz pracy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz