poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Z pamietnika szopy praczki




 Piątek, druga w nocy.

Wróciliśmy z dwutygodniowych wczasów i, mimo późnej pory, wywaliliśmy wszystko z podręcznego plecaczka poj. 40l. Były tam mokre gacie i ręczniki (po basenach w Tatralandii) i kwitły już drugi dzień – mieliśmy poważne obawy, że rano obudzą nas, same wychodząc z bagażu. Wstawiłam pierwszą pralkę.

Piątek, około południa.

Wysypaliśmy zawartość dwóch walizek na środek pokoju, wyłuskaliśmy pamiątkowe suweniry, prezenty dla rodziny, jakieś resztki produktów spożywczych, książki i inne takie- nie do prania. Pozostałą górę łachów posortowałam kolorami, kategoriami, sposobami prania, budując malowniczy obraz Tatr w miniaturze. Z kilkoma szczytami o różnej wysokości, żeby było bardziej wiarygodnie.

Piątek, wieczorem.

Piorę.

Piątek, dwudziesta druga.

Przerywam pranie, żeby wstawić zmywarkę. (Mamy w domu stare przewody elektryczne, więc można włączyć albo pralkę, albo zmywarkę.). Liczba szczytów Tatr nieco zmalała.

Sobota.

Piorę od szóstej rano. Około południa wywieszam ostatnie pranie i jadę do rodziców po psa.

Sobota, po południu.

Pies w drodze powrotnej obhaftował koc – pokrowiec na tylnym siedzeniu. Na szczęście nieprzemakający. Ozdobił pięknym pawiem także ręcznik, który mu położyłam na kocu „jakby co”.  Wstawiam następne pranie.

Niedziela

W koszu pojawiły się nowe ciuchy do prania. Wstawiam pralkę, zbieram suche pranie, składam, sortuję, układam w szafie.

Poniedziałek

W tajemniczy sposób kosz zapełnił się do połowy. Mam dość prania. Zarządzam dwa rozwiązania:
a) do końca tygodnia chodzimy tylko w majtkach (jest ciepło), można też bez, uważając, by nie gorszyć sąsiadów;
b) do końca tygodnia nosimy jeden zestaw ciuchów.
A krasnoludkom, które dokładają brudy do łazienkowego kosza, mówię stanowcze nie!