sobota, 22 marca 2014

Doszkolmy lekarzy rodzinnych!




Słucham sobie właśnie o zmianach w służbie zdrowia. Lekarze rodzinni będą mogli kierować na tomograf, dostaną plan leczenia od specjalisty i będą kontynuować terapię…Część zadań lekarza przejmą pielęgniarki.
Patrzę na to ze strachem, pamiętając o szwedzkiej służbie zdrowia, z którą ma do czynienia Takajedna_ja i przez pryzmat własnych doświadczeń, których efektem jest nadciśnienie i niedoczynność tarczycy, w dodatku Hasimoto, czyli mój organizm niszczy te resztki tarczycy, które mi jeszcze zostały. Lekarz, u którego co pól roku robię usg tych szczątków, żartował sobie, że przy następnej wizycie zrobi mi usg piersi w pakiecie, bo tarczycy już nie będzie…
Moja mama cierpi na nadciśnienie, babcia cierpiała na nadciśnienie. Wszystkie ciotki od strony mamy wyglądały bardzo podobnie – koło 1,60 m wzrostu, brak talii, wystający brzuch i od 80 do 100 kg wagi. Śmiałam się nawet, że, kiedy nastała moda na rude włosy i trwałą, są nie do odróżnienia…
Pamiętam, jak się zdziwiłam, kiedy dorwałam maminą sukienkę ze studniówki, potem suknię ślubną gdzieś u babci na strychu. Jaka moja mama była szczuplutka! Jakieś 36, maksymalnie 38… Byłam wtedy w liceum, mamy studniówkowa, szyta przez krawcową czarna sukienka z peweksowskiej wełenki z białym koronkowym kołnierzykiem idealnie na mnie pasowała. Obeszłyśmy razem kilka imprez :). Nawet dopytywałam, kiedy tak utyła, ale mama twierdziła, że po urodzeniu dwójki dzieci każdej kobiecie zostaje trochę kilogramów. Z tym, ze jej po urodzeniu mojej siostry (a miała wtedy 28 lat) zostało 11 kg i za nic nie mogła ich zrzucić. Uważała, że to geny – babcia też, kiedy ją nachodziło, żeby schudnąć, jadła tyle, co wróbelek – i traciła kilogram, dwa. Więc dała sobie na spokój.  
Przez szkołę średnią i studia nosiłam 36-38 i było ok. Ale kiedy poszłam do pracy, zaczęłam gwałtownie tyć. Zastanawiałam się – ki diabeł? Przecież pracuję przez pół dnia w szkole, po południu latam po gminie, pisząc artykuły do lokalnej gazety, wracam do domu wieczorem… Tyłam tak, że zaczęły mi się robić rozstępy na biodrach i brzuchu! A przecież nie jadłam więcej! Do tego w weekendy zaczęłam pracować w prywatnej szkole dla dorosłych. Wszyscy tłumaczyli, ze mój styl życia, jedzenie w pośpiechu, przyczyniają się do nadwagi, a potem otyłości. Ale to mnie nie przekonywało. Do tego doszło zmęczenie. Ogromne, sprawiające, że bałam się wracać z zajęć z zaocznymi, bo zamykały mi się oczy za kierownicą. Zaczęłam być nerwowa, wybuchałam z byle powodu… Koleżanki ubolewały, że tyle na siebie wzięłam i pewnie dlatego …
Zmęczenie zmęczeniem, ale dlaczego tyję? Nosiłam już 44-46, ważyłam, przy wzroście 160 cm, 85 kg i wyglądałam jak moje ciotki. Pogodziłam się – cóż, taka moja uroda… I czas płynął.
Moja sześć lat młodsza siostra na studiach zaprzyjaźniła się z lekarką – dermatologiem. Kiedy skończyła 25 lat, też nagle zaczęło jej przybywać kilogramów. Kiedyś, w rozmowie z koleżanką, zaczęła opowiadać o naszej rodzinnej skłonności do tycia. Koleżanka posłuchała i stwierdziła, że powinna pójść do endokrynologa. Poszła, a endokrynolog zleciła badania wszystkim kobietom w rodzinie.
No i worek się rozwiązał. Niedoczynność – ja (po 10 latach bez zdiagnowania choroby) doszło nadciśnienie w pakiecie; siostra i mama – ona już musiała poddać się operacyjnemu usunięciu tarczycy ze względu na guzki, a na nadciśnienie leczyła się od dobrych dwudziestu lat. Babcia już nie żyła, ale z dużym prawdopodobieństwem można przypuszczać, że też cierpiała na niedoczynność.
Mam żal do mojego lekarza rodzinnego. Znaliśmy się dobrze, spotykaliśmy na różnych oficjalnych uroczystościach w gminie, co miesiąc – dwa byłam u niego w gabinecie.. Widział, że tyję, potem leczył moje nadciśnienie i nawet nie wspomniał, że może to być efekt niedoczynności tarczycy, że może jakieś badania czy coś… Nawet prywatnie, jeśli żal mu było tych kilkunastu złotych na badania. Nie ufam mu, dlatego obczytałam się w kwestiach nadciśnieniowych i tarczycowych, pokonsultowałam z różnymi fachowcami i do rodzinnego chodzę jedynie po recepty na leki. Zresztą, jak jestem przeziębiona czy coś, to też idę po zwolnienie, a receptę na antybiotyk („profilaktycznie duomox”) wyrzucam do kosza. No, chyba, że „schodzi na płuca”, to wtedy mogę wziąć tę „profilaktykę”. Najbardziej się ubawiłam, kiedy przyszłam z gorączką i oświadczyłam: Panie doktorze, nie wiem, co mi jest. Trzeci dzień mam gorączkę i żadnych innych objawów. Nawet mnie zbadał i zajrzał do gardła! :)
Aha – NIGDY nie byłam u kardiologa, endokrynologa ze skierowania na NFZ,  zawsze prywatnie. RAZ miałam skierowanie na badania krwi, zresztą w tak podstawowym zakresie, że dokupiłam sobie kilka badan, np. próby wątrobowe.
A na koniec anegdota. Żona pana doktora też jest lekarzem. Pediatrą. Powiedzmy sobie szczerze – kiepskim pediatrą, który każdą pierdułę konsultuje z mężem. Pracuje w sąsiednim gabinecie. Kiedyś przyszłam po receptę i akurat nie było lekarza, jedynie pani doktor. Pielęgniarka zajrzała w dokumenty i stwierdziła, że pani doktor nie wypisze mi recepty, nie widząc mnie… Zaniosła kartę. Wychodzi i prosi mnie do środka. Wchodzę. Pani doktor pyta, na co jest ten lek o dziwnej nazwie? Wyjaśniam, że to nadciśnieniowy, o nowej formule – jedna tabletka składa się z substancji, które do tej pory przyjmowałam w dwóch kapsułkach. A dlaczego 5+5? No bo 5mg jednej substancji i 5 mg drugiej. Są jeszcze inne kombinacje, lek ma przedłużone działanie… Opowiadam, co wiem o działaniu tego specyfiku, a pani doktor słucha.. Wypisuje receptę i wychodzę. Koniec szkolenia:). Nawet nie zapytała, jakie mam ciśnienie ani poziom TSH (hormonu tarczycy).
I tak się teraz trochę obawiam, że jak ona zacznie leczyć pacjentów ze skomplikowanymi schorzeniami, to będzie ciekawie…

6 komentarzy:

  1. taaa....mnie dziwi jak tu idę do lekarza i...ciągle mam wrażenie, że wiem więcej od niego. Przy czym z tą wiedzą nie mogę się wychylić, bo wtedy na bank mnie nie wysłucha.
    Mam wrażenie, że czasy rzetelnego leczenia schodzą na psy, niestety. Liczy się ekonomia. W efekcie niedługo znów będziemy się leczyć u szeptuchy, bo lepsza taka pomoc jak żadna

    OdpowiedzUsuń
  2. Myślę, że wsiowa zielarka, babka, szeptucha czy jak ją tam zwą w różnych regionach ma świetną wiedzę o ziołach i innych lekach naturalnych - w odróżnieniu od dużej części konwencjonalnej służby zdrowia.

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej Julia! Znalazlam Twoj blog w komentarzu u takiej jednej Kasi :-))))
    Strasznie zaciekawila mnie historia tuszy Twojej mamy i ciotek. Kropka w kropke pasuje do mojej galezi rodziny po kadzieli. Dlatego jestem ciekawa, czy po postawieniu diágnozy "niedoczynnosc tarczycy" dostalas jakies leki, ktore pomogly i czy waga spada, albo chociaz nie tyje sie po lekach.
    Ja tak jak Kasia mieszkam w Szwecji i lecza mnie na nadcisnienie od wielu lat ale waga utrzymuje sie zawsze, mimo, ze nie jestem zarlokiem. Do lekarzy nie mam specjalnego zaufania, bo tutaj nie chodzi o dobro pacjenta, co wielokrotnie sie przekonalam. Zauwazylam tez, ze nie informuja pacjenta o mozliwosciach pomocy
    i czesto trzeba sie domagac zrobienia odpowiednich badan, bo robia tylko te rutynowe.
    Poza tym masz ciekawy blog i jezeli nie masz nic przeciwko temu, to bede do Ciebie zagladac. Pozdrowienia!
    Kristofka

    OdpowiedzUsuń
  4. Miło mi Cię gościć, Kristofko:)
    Po wykryciu niedoczynności (badaniem krwi - określeniem poziomu hormonu tarczycy zwanym TSH, warto też określić przeciwciała anty TPO i anty TG oraz FT3 i FT4), dostaje się syntetyczny hormon tarczycy w tabletkach - Letrox lub Euthyrox. Dawkę leku stopniowo się zwiększa, badając poziom hormonu we krwi, aż do unormowania. U mnie takie całkowite ustabilizowanie trwało ok. 2 lata. Schudłam 17 kg - fakt, że w międzyczasie przyplątały się kłopoty rodzinne, więc jadłam mniej, ale można uznać, że w zasadzie przeszłam na dietę :). Teraz, po zimie, przytyłam parę kilo - widzę po ciuchach - i od dwóch tygodni ograniczyłam sobie węglowodany, biorę też alli, które zmniejsza wchłanianie tłuszczy - i chudnę! Parę lat temu nawet drakońska dieta mnie nie ruszała.
    Naprawdę, uważam, że warto zbadać sobie poziom hormonów tarczycy - zwłaszcza, że gros z nas to "dzieci Czarnobyla"... I co by nie mówić, to przypadków chorych tarczyc jest stanowczo za dużo.

    OdpowiedzUsuń
  5. Julia, dzieki za tyle dobrej informacji. Znalazlam w mojej dokumentacji wyniki wszystkich badan i ten na TSH tez, Trzymam sie w granicach, ale na dosyc niskim poziomie. Przy nastepnej wizycie u lekarki, porusze sprawe tarczycy, nie zaszkodzi.
    Kilka lat temu dostalam Xenical, wlasnie na zmniejszenie wchlaniania tluszczy, ale zakonczylo sie to pobytem w szpitalu.
    W czasie katastrofy czarnobylskiej nie mieszkalam juz w Polsce i mysle, ze mnie jakos to ominelo, chociaz podobno do Skandynawii tez te pyly radioaktywne dotarly.
    Tak bym chciala zrzucic te zbedne kilogramy :-))))
    kristofka

    OdpowiedzUsuń