piątek, 21 lutego 2014

Tam, gdzie ciepło...

No to sobie pojechałam. Na ferie. Do Egiptu, wygrzać stare kości, wyłączyć telefon, komputer, żeby mi nikt gitary nie zawracał chociaż tydzień. Zobaczyć co nieco. No i plan zrealizowałam, wygrzałam się nad basenem, pochlapałam w tymże, zaliczyłam próbę podtopienia się w wodzie o głębokości 140 cm (pływam bardzo średnio, muszę mieć grunt, bo inaczej.... no właśnie).
W Egipcie byłam pierwszy raz. To, co najbardziej rzuciło mi się w oczy - to wszechobecne posterunki policji. Jedziesz przez pustynię, wkoło piaszczyste góry - o takie:
Z jednej i drugiej strony drogi. Nagle wyrasta coś w rodzaju zagrody: kamienny murek, jakaś palma, budynek... Oaza ze sztucznie doprowadzoną wodą (?). Obok, przy drodze, wieża strażnicza, uzbrojony policjant, beczki po ropie wypełnione piaskiem na srodku drogi, barierki... Check point. Kontrola. Czasem sprawdzają, czasem machną ręką - jedź dalej. Takie posterunki są przy wjeździe i wyjeździe z miasta, przy lotnisku, gdzieś na środku pustyni... Wrażenie niesamowite.
Kolejna rzecz - kobiety w chustach, abbayach, hijabach... Po kilku dniach, po wyjściach na ulicę, nagabywaniu handlarzy doszłam do wniosku, że to całkiem niezły sposób na uwolnienie się od natrętów. Chusta na łeb i już nikt cię nie dotknie.
Stroje muzułmanek to temat na dłuugie opowiadanie.... Moim zdaniem jest tak: teoretycznie każda kobieta decyduje, na ile się zasłania, czy nosi chustę i jak, ale w praktyce zalezy to od tradycji rodzinnych jej i męża... Tak wyglądało to przy basenie:
Zwróćcie uwagę, że dwie kultury: bikini i hijabu, zgodnie funkcjonują koło siebie. Panie mają też swoje stroje kąpielowe, nie mogłam się oprzeć, żeby nie zrobić zdjęcia. To coś w rodzaju całościowego kostiumu z długim rękawem, na to tunika, i oczywiście zakryte włosy. Panie w tym pływają, i to jak!
W "moim" hotelu było wiele egipskich rodzin, dzieci miały akurat ferie zimowe. Poza tym mnóstwo Rosjan, też grzeją się w egipskim zimowym (he, he) słońcu. Wielu z nich osiedliło się na stałe w nadmorskich kurortach, co widać po ilości sklepów z rosyjskojęzycznymi napisami, rosyjskojęzyczną obsługą.
  
Sklep w centrum Hurghady
Na szczęście mało Polaków, bo, niestety, nasi rodacy dają popisy, jakich mało. Uczą Egipcjan wulgaryzmów, wmawiając im, że to zupełnie przyzwoite słowa... A już popis na lotnisku ... Ale po kolei.
Mieliśmy wylecieć o 22.30. Po przyjechaniu na lotnisko okazało się, że mamy jakieś dwie godziny opóźnienia. Na lotnisku siedzieli już Rosjanie, którzy mieli opóźniony samolot do Rostowa o ..5 godzin. Cóż więc zrobili nasi dzielni rodacy? Nabyli co nieco w sklepie bezcłowym, rozpoczęli konsumpcję, śpiewy, tańce, ogólną integrację.... Ba, jeden z panów chciał nawet zrobić striptiz, nie zauważając, że wokół jest sporo dzieci! No żesz jakby nigdy % nie widzieli!
Podsumowując - tydzień spokoju, w cieple, bez telefonu i laptopa dobrze mi zrobił. Zwiedziłam trochę, obeszłam grobowce w Dolinie Królów, świątynię w Karnaku, zobaczyłam Morze Czerwone, palmy, trzcinę cukrową, targ arabski - i jakoś przyjemniej czeka się na wiosnę :)

2 komentarze:

  1. miałaś szczęście, że ci się w autobusie wycieczkowym nikt nie wysadził. No do Egiptu to ja bym już raczej nie pojechała

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiesz, ja lubię adrenalinę, złego diabli nie biorą....A tak serio, to zauważyłam, że mam tendencję do wyjeżdżania w mało bezpieczne miejsca. Jako nastolatka pojechałam na Litwę do koleżanki, dosłownie kilka dni później Litwini zaczęli walczyć o niepodległość - pamiętam oblężenie wieży telewizyjnej... Złego diabli nie biorą ;)

    OdpowiedzUsuń