wtorek, 7 stycznia 2014

O Orliku uffff……



O roku ów! kto ciebie widział w naszym kraju! – pisał Wieszcz Adam w Panu Tadeuszu. Tak sobie czasem myślę, że mogłabym stworzyć epopeję. O Orliku mym… W zasadzie przyszkolnym. W zasadzie nie moim – bo gminnym, ale na administrowanym przeze mnie terenie, z przyklejonym do szkoły budynkiem, szumnie zwanym zapleczem, z przyłączonymi mediami (czyli: nie moje, ale z mojego budżetu opłacam prąd, wodę, ścieki, śmieci…). Z sezonowo zatrudnianym przez gminę na umowę o pracę i przeze mnie na umowę zlecenie pracownikiem. Czyli- nie moje, nie gminne, nasze. Lub niczyje.
Samą budowę wspominam koszmarnie. Najpierw rycie boiska, nawożenie ziemi, potem ogradzanie całej posesji i wymiana chodników. Dwa miesiące wakacji i część września w kurzu, pyle smrodzie, w oparach dymu papierosowego, alkoholu (pracownik musi, inaczej… umrze – tłumaczył brygadzista), urozmaiconych kłótniami, negocjacjami, telefonami do inspektorów nadzoru (było ich trzech), organu prowadzącego i Bóg wie, gdzie jeszcze. W tym czasie nauczyłam się, że chodnik to „ciąg pieszy”, a teren pod boisko jest „rytowany”, podsypka składa się z trzech frakcji różnej grubości ziarna…Mapy i plany czytałam perfekcyjnie (ja – dyslektyk!) Jeszcze troszkę, a zdobyłabym uprawnienia geodety, inspektora nadzoru budowlanego i elektryka do 1 KW.  No, ale w końcu postawili, uroczyście otworzyli, cud , miód i orzeszki po prostu. Na wychowaniu fizycznym można było wyjść na boisko, ba, część wychodziła nawet w trakcie „normalnych” zajęć, chociaż na kilka minut, robiąc sobie „przerwę rekreacyjną”. Wszystkich ciekawiło :).
No i trzeba było zatrudnić ludzia do opieki nad tym cudem. Oczywiście, najlepiej, gdyby zgodzili się nauczyciele – społecznie – spędzać całe popołudnia na boiskach w imię wdzięczności, że taka dziura dostała Orlika. Jednak nauczyciele wypieli się zadkami (o niewdzięczni) i zaczęły się poszukiwania. Najlepiej wf- isty. Najlepiej z uprawnieniami trenerskimi z piłki nożnej czy siatkowej. Praca w wakacje przez cały tydzień, od 10 do 21 z przerwą od 12 do 14. W trakcie roku szkolnego – od 16 do 21. Zimą – od pierwszych śniegów do wiosny – bezrobocie. W obowiązkach – sprzątanie szatni, toalet no i obu boisk. Za najniższą krajową.
Chętni jakoś nie pchali się drzwiami i oknami, więc w ramach oszczędności zatrudniono bezrobotnego w charakterze pracownika interwencyjnego. Był to niejaki Krzyś, trzydziestoparoletni absolwent podstawówki. Krzysiu przez pierwszy sezon był rewelacyjny. Grał z dzieciakami, porządek na boiskach i w szatni miał jak w pudełeczku, czasem jeszcze pomógł paniom sprzątaczkom w szkole. Ideał. Niestety,  Krzyś cierpiał na dziwną przypadłość – czasem włączał mu się szwendacz. Zostawiał wtedy wszystko – pracę, rodzinę, zaczynał chlać, brał jakieś pieniądze (często wyciągnięty matce ostatni grosz, kiedyś 2, 5 tysiąca utargu z parkingu, na którym pracował) i ruszał w Polskę. Wracał po tygodniu – dwóch- czasem trzech jak wymarcowany kocur – brudny, głodny, beż bagażu. Czasem długo po nim przychodziły mandaty – za jazdę na gapę, za bójki….  No i w drugim roku pracy, gdzieś latem, włączyło mu się…. Zamknął Orlika, wsadził klucze do kieszeni i poszedł w siną dal… Nie było go ze trzy tygodnie. W międzyczasie został zwolniony dyscyplinarnie, wymieniliśmy na szybkiego zamki, zrobiliśmy inwentaryzację i zaczęliśmy szukanie nowego pracownika.
A że ja dupa wołowa jestem, co to się nad każdym użali, to zaproponowałam męża swojej byłej uczennicy. Mieli wówczas troje malutkich dzieci, czwarte w drodze, żadnego dochodu, na pomoc rodziców nie mogli liczyć…. No i zatrudniono naszego Karolka. I się zaczęło. Karolek z patologicznej rodziny był, więc o takich drobiazgach jak sprzątanie, czystość w łazience, miał mgliste pojęcie. Ile myśmy się natłumaczyły, napokazywały: podłogi zamiatamy, zmywamy mopem. Jak woda brudna, zmienić. Brodzik spryskujemy płynem dezynfekującym, przecieramy, płuczemy. Toalety zalewamy preparatem, szorujemy szczotką, płuczemy. Płyny pooklejałyśmy plastrem i podpisałyśmy – do brodzika, do kibla, do podłogi. No i po jakimś miesiącu nawet załapał, problemem było czyszczenie boisk, ale tu pomógł pan woźny, jakoś poszło. Pierwszy rok był ok., w drugim… no cóż, Karol przestał dbać o cokolwiek, pestki słonecznika leżały malowniczymi wzorkami na chodnikach wokół boisk, a nawet – o zgrozo- walały się na boiskach. Karolek dostał opiernicz, jeden, drugi, parę razy przekazałam jego pracodawcy (czyli urzędowi gminy), co się dzieje…. Nie na wiele się to zdało, Karolek pił kawkę z kolegami i koleżankami, pluł pestkami jak oni i grał namiętnie w karcioszki. Jakoś się przemęczyliśmy do końca października, Karolek zakończył pracę i raczej nie ma co liczyć na kolejny sezon na Orliku….. A, rodzina w międzyczasie powiększyła się o malutką Waneskę i Alfreda….
Jednak co roku, gdy tylko pracownik Orlika kończy pracę, pojawia się problem – bo póki nie ma śniegu i zbyt dużego mrozu, panowie chcą sobie pograć. Zwykle rozwiązywaliśmy to w ten sposób, że dawałam klucze jednemu z nich, czyniąc go odpowiedzialnym, grali sobie, potem zwracali mi klucze. Klucze mają też wf-iści, więc czasem pożyczali od nich, informując mnie, ze będą grać.
No, ale w tym roku „zepsuł mi się” pan wf-men. Wracam ci ja w sobotę z Olsztyna – a mój Orlik świeci niczym choinka. Ki czort? Pierwsza myśl – jakiś wariat włamał się i wyczynia cuda. Podjeżdżam pod szkołę – nie, to pan wf-men i gromada jego kolegów grają sobie najlepsze w piłkę. Podchodzę i pytam go, co wyczynia. Wielce oburzony komunikuje mi, że grają sobie. Na pytanie, czy nie powinnam o tym wiedzieć, wzrusza ramionami i z głupim uśmieszkiem truchta w głąb boiska. O nie – myślę sobie, nie zamierzam za tobą biegać. Dziś rano telefon do urzędu, wspólne – ponowne- ustalenie zasad. Ma mnie informować, w końcu – mimo, że to nie moje, odpowiadam materialnie za ten chlewik. Oświadczam mu to, biedny, z jawną niechęcią na paszczy przyjmuje do wiadomości.
Nie miała baba roboty, wybudowała sobie Orlik….

3 komentarze:

  1. aaa, boisko do piłki nożnej. Właśnie dziś czytałam o tej cudnej idei krzewienia sportu. Li i jedynie w męskiej części populacji narodu polskiego. W ramach gender dziewczynki mogą pokibicować i wprawiać się w przypisanej im przez naturę roli "dziewczyny piłkarza" . Myślałam, że to był projekt z wczesnych lat dziewięćdziesiątych , jeśli w ogóle nie komunistycznych.
    Kto i dlaczego zdecydował, że boisko do piłki nożnej a nie co innego ? Dałoby się tam choć lodowisko zimą zrobić? Nie tylko dla chłopców ale i dziewczynek ?
    Problemy z pracownikami te same jednak od lat. Opad rąk.

    OdpowiedzUsuń
  2. My mamy jeszcze tzw. wielofunkcyjne obok, na nim można pograć w tenisa, w siatkówkę i w koszykówkę i tam zwykle ćwiczą dziewczyny. Lodowiska z tego nie da się zrobić, bo jest pokryte sztuczną trawą, poniżej -5 nie wolno na na nie wchodzić, odśnieżać, bo można "trawę" połamać. Są, owszem, specjalne nakładki na te boiska, dzieki którym można zamienić je w lodowiska (sztuczne, a nie woda z wozu stażackiego, jaki niegdyś), ale to cudo kosztuje majątek. Orliki zostały wybudowane przed Euro 2012, jako hm.. kompleksy boisk rekreacyjnych:). Wybudować było łatwiej, niż teraz utrzymać - prąd, konserwacja, dokupowanie granulatu do wypełniania sztucznej trawy... To dość droga zabawka.

    OdpowiedzUsuń
  3. jak zwykle w Polsce: poronione pomysly politykow, za ktore placi spoleczenstwo. Nie mozesz jako dyrektor zastrajkowac i odmowic utrzymywania tego, co wbrew woli twojej i wielu innych zostalo wam narzucone?
    ..tak tylko pytam, retorycznie w zasadzie

    OdpowiedzUsuń