czwartek, 29 sierpnia 2013

Homo homini lupus est, czyli o tym, jak dałam się zrobić jak małe dziecko.



Tyle miałam napisać: o dekoracji weselnej, o dekoracji kościoła, o tym, co się dzieje w szkole, o moim zdaniu na temat edukacji szesciolatków… Tymczasem wczoraj wydarzyło się coś, co ścięło mnie z nóg i zachwiało moją wiarą w człowieka. Ba! Zachwiało! Ja już po prostu przestałam wierzyć ludziom…. Wszystkim ludziom. I nie mam znajomych, przyjaciół…… Tak, jak do tej pory. To znaczy – mam, ale traktuję ich inaczej.
Ale po kolei.
Siedem lat tkwiłam w związku ze sporo młodszym mężczyzną i było nam dobrze (jak ze Shreka, prawda?). To znaczy – było dobrze do ostatniego roku. Ja, poczciwa dupa wołowa, wybaczałam zdrady, skoki w bok (młody jest… głupi), aż w końcu zaczął wystawiać rogi. Było tak źle, że stwierdziłam – albo pracuje nad sobą i nad związkiem, albo się rozstaniemy, już tak dłużej nie mogę żyć. Hrabia nie miał ochoty na pracę nad sobą, więc wybrał wolność. Ja – załamana, zrozpaczona, długo na psychotropach i wizytach u psychologa (dużo można by opowiadać, co się ze mną działo), on – lata z kwiatka na kwiatek. Ostatnio – i nie ukrywam, że mnie to wkurzyło – spotyka się z moją koleżanką nauczycielką. Tak, z osobą, której się zwierzałam, która doskonale wie, co się ze mną działo, która mi współczuła, która – podobno- była w podobnej sytuacji…….Ech. Ciągle zadaję sobie pytanie – jak zamierza ze mną pracować? Jak ja mam z nią pracować? I nie wiem. Tym bardziej, że jestem jej przełożoną…
Ale nie o tym tak do końca chciałam. To tylko tło, przejdźmy do akcji właściwej.
Jak wiecie (lub nie) w gimnazjum realizowane są projekty. Z grubsza polega to na tym, że nauczyciel z uczniami wymyśla temat projektu, a następnie mają kilka miesięcy na realizację tegoż. No i mój kolega wfmen wymyślił projekt o mistrzostwach świata w piłce nożnej. W skrócie – chłopaki tworzą broszurę informacyjną, potem ją drukują, rozdają chętnym uczniom, którzy przygotowują się do konkursu wiedzowego. Konkurs przeprowadzamy z wielką pompą, w trakcie – konkurs żonglowania piłką, konkurs na najlepsze przebranie kibicowskie. Cud miód po prostu. A laureaci wszystkich tych zmagań jadą na mecz do Warszawy. Najlepiej na mecz reprezentacji, żeby było z pompą i uroczyście.
No, ale na wyjazd potrzebne są pieniądze i bilety na mecz. Tu gimnazjaliści okazali się operatywni. Napisali pisma do firm, do starostwa, do urzędu miasta… Opisali projekt i poprosili o wsparcie. Szczególnie niejaki Filip wykazywał dryg do pozyskiwania funduszy. Pytał o pozwolenie, siadał w sekretariacie, kiedy nie było sekretarki (mam sekretarkę na pół etatu) i wydzwaniał do potencjalnych sponsorów. Kiedyś podsłuchałam rozmowę: Dzień dobry, dzwonię z ….. (tu nazwa szkoły). Tydzień temu składaliśmy do państwa prośbę o wsparcie naszego projektu. Czy mogę zapytać, czy podanie zostało już rozpatrzone? ;) Dobry był, skubaniec :)
I tak wycyganili…. Ponad 3 tysiące złotych. Napisałam też do PZPN, z prośbą o darmowe bilety. Postarałam się o kilka rekomendacji osób znanych w piłkarskim światku. I w środę, tydzień temu, późnym wieczorem dostaję maila – jest, 45 darmowych biletów na mecz Polska – Czarnogóra!. Trzeba tylko do piątku przesłać imiona, nazwiska, PESELE osób, które mają jechać. Dzwonię do wfmena. Tak…. Szybciej dodzwonię się do królowej angielskiej lub prezydenta. Zostawiam enigmatyczną wiadomość: Dostałam maila z PZPN, zadzwoń. Dzwoni na drugi dzień rano, mówię mu: PESELE, dane, itp. Przybywa koło południa. Długo szuka, szuka, szuka…. Wreszcie uzupełnia mi tabelkę na komputerze. Zostawia do wysłania.
I co robi głupia Julia? Otwiera, czyta, sprawdza? Nic z tych rzeczy! Julia rzuca okiem, czy są wszystkie dane i grzecznie pakuje załącznik, opatruje swoim jakże cennym nazwiskiem maila i wysyła go ze swojej służbowej skrzynki. Bo ufa człowiekowi, którego zna od 13 lat i tyle samo z nim pracuje, którego uważa za swojego kolegę, ba, może nawet przyjaciela.
Tydzień później – środa. Kurier przywozi paczkę z PZPN. Bilety. Paczka adresowana, o ironio, na Julię Kotecką, Dyrektor Pewnej Szkoły, dalej adres. Otwieram, patrzę – bilety opatrzone imieniem, nazwiskiem, PESELEM….Pliczek karteluszków.  Dzwonię do wfmena. Dumna i szczęśliwa opowiadam, jakie piękne bilety przyszły:) . Pyta o rzędy, o miejsca, przekładam bilety i niemieję…… Widzę nazwisko swego eks na bilecie. Dodajmy, człowieka zupełnie nie związanego ze szkołą i projektem. Dalej – moja koleżanka, jego obecna partnerka – również nie mająca nic wspólnego projektem. Kolejny bilet - żona wfmena……. Odbiera mi mowę, kończę rozmowę.
Nosi mnie. Ciska po domu. Miotam się, wściekła na siebie i swoją wiarę w ludzi. Klnę, wrzucam sobie, żem durna i durna umrę. Drink (zwykle nie piję), zbieram myśli i dzwonię. Informuję, że zawiódł moje zaufanie. Ze nie mieści mi się cos takiego w głowie.
Dzwonię do znajomych, do mamy. Mama, emerytowany nauczyciel, uświadamia mi dobitnie: Dziecko, on ci na głowę wchodzi, a ty mu ufasz. Weź się, pokaż, że to ty rządzisz. Zrób porządek. Przecież on robi prywatną wycieczkę swoim znajomym kosztem twoich uczniów. Ty się pod tym podpiszesz, ty akceptujesz faktury.  Roztrzęsiona, z pomocą mamy, ustalam kolejne etapy działania. Potwierdzenie, ze jadą tylko osoby, które wygrały konkursy. Listy, opiekunowie. Inne takie. Jest mi cholernie źle, alkohol pozwala się trochę zebrać do kupy, ale czuję, że wszystko się we mnie trzęsie. Jestem jak galareta. Z za małą ilością żelatyny. Spisuję wszystko na kartce.
Dziś jest trochę lepiej. Wyciągam bilety „obcych” i chowam do oddzielnej koperty. Nie dam mu ich. Nikt obcy nie pojedzie. Kontaktuję się z PZPN i pytam o możliwość wymiany biletów. Niestety, już za późno. Trudno, przepadną.  Cały dzień układam plan lekcji. Idzie mi jak krew z nosa. Trochę mnie trzęsie.
Przed chwilą (jest 18) dzwonił wfmen. Chce jutro pogadać. Ciekawe o czym.

Homo homini lupus est……

3 komentarze:

  1. Dobrze, że miałaś się z kim skonsultować. Co za cham z tego wfmena. Ja dziś w mojej szkole też się przekonałam, że zaufanie to rzecz ulotna. Pozdrawiam
    aniap30

    OdpowiedzUsuń
  2. o żesz!
    szlag może człowieka trafić...
    słuchaj mamy, ma rację!

    OdpowiedzUsuń